21.06.2015

Soul of light | Rozdział 2



Bezdenna noc
Zatopiła się w jej oczach.

Jungyeon
Wszedłem do n a s z e j sypialni.
Nie spała już. Siedziała na skraju łoża odwrócona do mnie plecami i spoglądała na panoramę budzącego się miasta za oknem. Była naga, jedynie w pasie okryła się aksamitnym prześcieradłem niewiele różniącym się od jej białej skóry. Drżała z każdym mocniejszym powiewem wiatru, który bezczelnie wtargnął na naszą posesję przez uchylone okno. Jej krótkie włosy, które tej nocy namiętnie rozczochrałem, nadal trwały w nieładzie upamiętniającym ten magiczny moment. Słyszałem jej nierównomierny oddech, płytki i drżący, kompletnie niepasujący do spokoju tej sceny.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że bała się konsekwencji, które wkrótce mieliśmy ponieść i choć nigdy mi o tym nie powiedziała, na jej twarzy to przerażenie było idealnie wygrawerowane. W końcu czekała nas piekielna kara za to, że kochaliśmy się ze sobą, że zakochaliśmy się w sobie mimo, iż miłość między panem a demonem jest zakazana.
Złamaliśmy zasady dla miłości, czy to nie jest romantyczne?
Trwaliśmy tak w tym bagnie, nie komentując tego ani słowem. Byliśmy bohaterami tragicznymi, których ma spotkać równie tragiczny koniec. Napawaliśmy się ostatnimi tchnieniami.
- Umrzemy. – wyszeptała. Jak zwykle grała bardzo opanowaną i zimną, chociaż widziałem, jak jej twarda skorupa pęka i obnaża ją, pozostawiając jedynie tę wrażliwą i strachliwą dziewczynkę, którą w rzeczywistości była.
- Może. – podszedłem do niej i usiadłem obok, chwytając jej lodowatą dłoń. Widziałem jak po jej skórze przebiegają dreszcze. – Ale czy umieranie z miłości nie jest tym, czego pragnęłaś? – tym razem objąłem ją całą, przekazując jej całe swoje ciepło.
- Tak, to bardzo sentymentalne.
- Nie żałujesz tego?
- Jak mam żałować czegoś, co stanowi najlepszą część mojego życia?
- Jestem najlepszą częścią twojego życia? – uśmiechnąłem się zwycięsko.
- Tak. – wtuliła się we mnie tak, że zdawała się teraz niewiarygodnie mała i zależna tylko ode mnie. Kochałem tę jej nieporadną stronę.
- Kocham cię. – wyszeptałem jej do ucha.
Wzdrygnęła się i szybko podniosła, by na mnie spojrzeć swoimi czarnymi oczami, w których dostrzegłem dziwny blask. Cisza oplotła nasze rozgrzane już ciała. Jej wzrok był smutny, prawie przepraszający. Coś nie dawało jej spokoju i postanowiła mi o tym czymś powiedzieć właśnie teraz, w ostatni dzień naszego wspólnego istnienia.
- Jungyeon, ja już tak nie mogę. Jest coś, czego ci nie powiedziałam. – uniosłem brwi pytająco. – Noszę w sobie dziecko Lucyfera.
- Co? – zmrużyłem oczy.
- Jestem jego pierwszą żoną. Przepraszam, że nie wspominałam o tym wcześniej, ale bałam się, że cię stracę. – była śmiertelnie poważna. Nie wiedziałem, jak powinien się zachować. Z jednej strony rozpaliła się we mnie złość i miałem ochotę ją zostawić, ale nie potrafiłem, bo moja druga strona chciała spędzić swój ostatni dzień życia tylko z nią.
Odchrząknąłem, aby następnie westchnąć.
- Więc… - czułem jej palący wzrok na swojej twarzy. Bała się mojego odrzucenia bardziej niż konsekwencji z naszego karalnego poczynania. – Zdradziłaś samego Lucyfera ze mną?
Uśmiechnęła się zadziornie.
- Jesteś od niego zdecydowanie lepszy. Pod każdym względem. – przylgnęła do mnie i wyszeptała w moją szyję ciche „dziękuję”. Nie potrafiłem się na nią długo złościć, gdy była właśnie t a k a. Muskała moją skórę, pozostawiając na niej mokre ślady. Zniecierpliwiony uchwyciłem jej podbródek i złączyłem nasze usta w piekielnie namiętnym pocałunku.
Właśnie tak spędziliśmy ten dzień.
Leżeliśmy, wtulaliśmy się w siebie, słuchaliśmy ostatniej serenady naszych serc, kończąc na ostatecznym splocie naszych ciał.
Kochałem ją najbardziej w świecie i oddałbym wszystko, by móc się przy niej budzić każdego ranka, oglądać jej zaspaną twarz i słuchać wesołego śmiechu, gdy zorientuje się, że się na nią bezczelnie gapię.

+

Szczęście było jedynie iluzją, która znikła wraz z pojawieniem się wymiaru w naszej sypialni. Dobrze wiedzieliśmy, co to znaczy. Przyszli po nas.
Rzuciliśmy sobie przerażone spojrzenia, wypełnione współczuciem i utęsknieniem, a potem dwóch muskularnych demonów odciągnęło nas od siebie. Widziałem, że Alice stara się wyrwać z ich silnego uścisku, ja chyba robiłem to samo. Nie pamiętam. Wszystko działo się tak szybko.
Już po chwili znaleźliśmy się w całkiem innym miejscu. Zarejestrowałem jedynie ostry zapach siarki i czerwone niebo, spowite czarnymi chmurami. Ciągnęli nas w stronę jakiegoś ogromnego pałacu z jakby czerwonego diamentu. Nie minęło nawet parę chwil, a już staliśmy w ogromnej sali przed tronem Lucyfera, który w nonszalancki sposób założył nogę na nogę i podparł głowę o rękę. Po obu naszych stronach znajdowały się tłumy potworów, które gwizdały i naśmiewały się z naszej dwójki. Kątem oka spojrzałem na Alice, która pełnym nienawiści wzrokiem piorunowała swojego męża.
A ja się bałem. Nie potrafiłem zebrać w sobie tyle odwagi, by pójść w ślady mojej miłości i pokazać Lucyferowi całą moją pogardę do niego. Za bardzo skupiłem się na wizji śmierci, na wyśmiewających nas bestiach i zapachu stęchlizny. Krztusiłem się siarką wiszącą w powietrzu.
Demon wstał i uciszył wszystkich jednym gestem dłoni. Podszedł do nas i przyglądnął się nam z kpiącym uśmieszkiem.
- Złamaliście zasady. – oznajmił tak, jakbyśmy nie zdawali sobie z tego sprawy. Alice prychnęła.
- Gratuluję, nic ci nie umknie. – zaśmiała się kpiąco, na co tłum zaczął pogardliwie buczeć. Lucyfer znowu ich wszystkich uciszył, po czym spojrzał z góry na swoją żonę i uśmiechnął się krzywo. Uniósł dłoń i wymierzył jej policzek. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy, a ja już nie potrafiłem tego znieść.
- Zostaw ją! Zostaw ją, słyszysz? – wydarłem się jak małe dziecko, co spotkało się z salwą śmiechu potworów.
Lucyfer stał wyprostowany z dłońmi zaplecionymi za plecami i spojrzał na mnie kątem oka, aby następnie znowu spoglądnąć na Alice.
Zlekceważył mnie.
- Kochałaś się z człowiekiem. – wyśmiał ją.
- I tak był lepszy w łóżku od ciebie. – prychnęła kpiąco, jak to miała w zwyczaju.
Demon zmarszczył groźnie brwi, przez co nastała napięta cisza. Słyszałem jak moje serce wierci się niespokojnie w klatce piersiowej, usiłując się z niej wydostać.
- Weźcie ich – oznajmił wszechobecnym – I wyrzućcie do Padołu.
Alice rzuciła mi przepraszające spojrzenie i dopiero wtedy zauważyłem, że boi się nawet bardziej ode mnie.
To był nasz koniec.
Tłum od razu porwał nas do jakiejś ogromnej, czarnej dziury, która, jak słyszałem, nie miała dna.
                Spojrzałem na Alice i kiwnąłem pokrzepiająco głową. Dziewczyna nie potrafiła już tego wytrzymać i ostatkami sił wyrwała się z rąk oprawców, zawieszając swoje wątłe ciało na mojej szyi. Złączyliśmy nasze usta w niedbałym pocałunku, co spotkało się z gwizdami i buczeniem ze strony rozgorączkowanego tłumu. Czułem jej łzy na moich policzkach, słyszałem jak stara się nie krzyczeć z goryczy i przerażenia. Bezwzględne potwory nie zwlekając, zepchnęły nas do wielkiej przepaści, a my z Alice nie rozłączyliśmy naszych dłoni aż do samego końca, by trwać razem do kresu naszej miłości.

Krótko, bo jakieś 1080 słów. Chciałam przedstawić Wam bliżej historię pradziadka Kyungsoo i jego zakazanej miłości, która doprowadziła do tragicznego końca. Chcę jedynie zaznaczyć, że ten rozdział rozpoczyna drugi, bardzo ważny wątek w tej opowieści i chętnie powiedziałabym Wam, co to będzie miało wspólnego z D.O i Kaiem, ale musiałabym zaspoilerować etc. No, więc... do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz